Temat bieżeństwa u nas istnieje tylko naukowo. Tu poza garstką naukowców o bieżeństwie nikt nic nie wie – słyszymy od tutejszych historyków. Wątpią oni w powodzenie naszych planów, by odnaleźć potomków bieżeńców. Już wieczorem okazuje się, że nam się to udaje.
Gdy wysiadamy we czwartek z samolotu, jest 30 stopni i piękne słońce. Syberia wita nas gorąco. Ale prognozy mówią, że z zachodu idzie ochłodzenie, nasze rodziny w Polsce donoszą, że do nich już przyszło. Staramy się więc złapać jeszcze trochę lata.
Nasz przewodnik, batiuszka Dionizy Ziemlanow pokazuje nam wsie w bliskiej okolicy; przyglądamy się starym domkom z drewnianymi zdobieniami. Zajeżdżamy do tajgi, chwilę spacerujemy. – Przynajmniej jeśli chodzi o roślinność, bieżeńcy nie czuli się obco – zauważa Alik Wasyluk. Dominuje wprawdzie sosna syberyjska, która u nas nie rośnie, ale jest tu też znana nam sosna i świerk. Trawy i zioła te same, co w północno-wschodniej Polsce. – Nie na darmo mówi się u nas, że Puszcza Knyszyńska przypomina tajgę syberyjską – mówi Iwona Zinkiewicz, leśnik bądź co bądź.

W Muzeum „Więzienie śledcze NKWD”. Druga od lewej – prof. Irina Nam; stoi Wasil Chaniewicz, dyrektor Muzeum
Po południu jedziemy szukać śladów bieżeńców. Spotykamy się z prof. Iriną Nam, która od wielu lat bada temat bieżeństwa 1915 roku oraz Wasilem Chaniewiczem, dyrektorem muzeum „Więzienie Śledcze NKWD”. To od nich słyszymy, że bieżeńcami zajmują się na Syberii tylko nieliczni naukowcy, ludność tego tematu nie zna zupełnie. Wymieniamy się wiadomościami, umawiamy się też na poszukiwania w miejscowym archiwum.
I ruszamy do miasta. Mamy wspaniałego przewodnika – Daniił Krapczunow, filozof i etnograf z tutejszego uniwersytetu o mieście, historii i etnografii wie chyba wszystko.
Wieczorem rozmawiamy z ks. Dionizym i jego żoną, matuszką Katią m.in. o rodzinnej przeszłości. Część jej rodziny pochodzi gdzieś z Wilna, przyjechali na Syberię może na początku XX wieku. Na pewno bieżeńcy – żartujemy. Katia o historii tej części rodziny nie wie zbyt wiele. Na Syberii to nic dziwnego. Tu wszyscy są dziećmi zesłańców, przesiedleńców, więźniów gułagów albo ich funkcjonariuszy. Rozmowy o przeszłości bywają nie tylko trudne, ale i niebezpieczne. Matuszka Katia przypomina tylko nazwisko pradziadków: Suszko. Sięgamy więc – dalej nie wierząc w powodzenie – do Spisu adresów bieżeńców, wydanego w 1916 roku w Tomsku. Gdy okazuje się, ze takie nazwisko tu jest, jesteśmy pewni, że to przypadkowa zbieżność. Wprawdzie są z guberni wileńskiej…. Czytamy imiona rodziców, ich dzieci. Katia nie jest pewna, dzwoni do matki, ciotki. Wszystko się zgadza! Znaleźliśmy potomków bieżeńców! I to już pierwszego wieczoru! Umawiamy się na rozmowy z rodziną matuszki Katii, choć to nie będzie proste – ciocia, która wie najwięcej, mieszka w Kazachstanie.
Czwartek wita nas deszczem. Prognozy się sprawdziły. Na szczęście my z samego rana jesteśmy umówieni w archiwum. Czeka tu na nas wózek wypełniony aktami. Przenoszą nas o 100 lat. Są tu karty rejestracji bieżeńców, z dokładnymi danymi uchodzących. Są prośby o odnalezienie zagubionych mężów, żon, czy dzieci. Nikogo takogo u nas niet – mówi najczęściej kopia odpowiedzi. Jest korespondencja władz guberni, zaniepokojonych tym, czy poradzą sobie z napływająca fala bieżeńców. Ania Kondratiuk, studentka medycyny, znajduje rodzaj zwolnień lekarskich wydawanych bieżeńcom, informacje o tym, na co chorowali.
Potem idziemy do uniwersyteckiej biblioteki, tu szukamy gazet z 1915 roku i publikacji dotyczących bieżeńców. Oglądamy też wystawę rosyjskich strojów ludowych, zwiedzamy miasto. Deszcz już nie pada, jest ok. 18 stopni. Syberia nie jest już gorąca, ale wciąż obchodzi się z nami łagodnie.

Znów mamy szczęście. Po wystawie tradycyjnego stroju ludowego oprowadza nas Daniił Krapczunow. Dostajemy wspaniałą opowieść o tradycji, historii i współczesnej Rosji
Jutro jedziemy na wieś, na dalsze poszukiwania potomków bieżeńców.
Zdjęcia: Aleksander Wasyluk i Wiesław Choruży.