Anna Szerszunowicz; filolog, laureatka konkursu „Jestem, bo wrócili”

Zerwana pamięć o wiejskiej historii

SAMSUNG CAMERA PICTURES

Anna Szerszunowicz

Była jakaś pamięć, jakaś wiedza, którą nikt się ze mną nie dzielił, może nawet nie rozmawiano między sobą. Moi „wiejscy” i „miejscy” dziadkowie widzieli się kilka razy w życiu, na ślubie dzieci, potem może na naszych chrzcinach. Nie było rozmowy, była atmosfera – napisała Anna Szerszunowicz w pracy przysłanej na konkurs „Jestem, bo wrócili. Przywracanie pamięci w setną rocznice bieżeństwa”.

Tytuł pracy brzmi: Świadectwo niewiedzy. Autorka pokazuje luki w rodzinnej pamięci. Aż troje moich dziadków brało udział w bieżeństwie. Tak mi się wydaje, z udowodnieniem jest trudniej – pisze. Ja mam pamięć opowieści, ale wcale nie jestem pewna, czy to nie jest moja fantazja opowieści o powrocie. Że babcia wraca do domu, otwiera drzwi i sięga po coś, po drewnianą łyżkę? Którą wybiegając/wybieżając zarzuciła gdzieś w kąt i ta łyżka tam na nią czekała. Wymyśliłam? – nie jest pewna.

Choć pamięć jest raczej niepamięcią, a wspomnienia – możliwe, że wytworem fantazji, odkrywanie rodzinnej historii bieżeństwa jest dla Anny Szerszunowicz niesłychanie ważne. To odkrywanie siebie; własnej tożsamości.

Zapis procesu i efektów poszukiwań i znalazło uznanie jury konkursu – praca została nagrodzona za dojrzałość, głębię i ciekawe spojrzenie.

Aneta Prymaka-Oniszk: Dlaczego pamięć o bieżeństwie i generalnie o przeszłości w Twojej rodzinie się zerwała?

Anna Szerszunowicz: Myślę, że chodzi głównie o napięcie na linii wieś-miasto. Rodzice mojego ojca mieszkali na wsi. Rodzice mamy, mieli być może wiejskie korzenie, ale już ze wsi nie pochodzili – Choroszcz to niewielkie miasteczko, stąd wywodzi się ojciec mamy, a jej mama miała wpisane jako miejsce urodzenia Grodno. Jakiś czas po powrocie z bieżeństwa osiedlili się w Białymstoku. Moja mama była więc którymś kolejnym miejskim pokoleniem.

Tata urodził się na wsi, ale został przez swoją matkę do miasta wypchnięty. Jego rodzice mieszkali pod Krynkami, ale moja babcia bardzo chciała się z tej wsi wyrwać, jeszcze przed ślubem uciec do Białegostoku i znaleźć tam pracę, choćby służącej. Wtedy jej się nie udało. Jej syn pojechał na studia do Torunia, skończył je i na wieś nie wrócił. Znalazł żonę w Białymstoku, pobrali się. I wtedy jego mama spełniła swoje marzenia i przeniosła się do nas, do miasta. Żyła z nami przez 20 lat.

I tu pojawił się ten wiejsko-miejski konflikt. Mamie i babci trudno było się porozumieć. Dla mamy to, że jej rodzice przenieśli się do Białegostoku, było skokiem cywilizacyjnym. Czuła się już tu zakorzeniona. Odrzucała chłopską historię jako coś gorszego. A bieżeństwo to przecież przede wszystkim chłopska „prosta” historia.

A babcia o tej wsi wciąż przypominała?

Tak. Także o bieżeństwie, bo to była jej historia. Urodziła się w 1903 roku; gdy jej rodzina jechała w bieżeństwo, miała 12 lat. Musiała tę historię dobrze pamiętać; to od niej zresztą pochodzą moje wczesnodziecięce odczucia bieżeństwa jako tragedii i strachu.

Zacytuję początek twojej pracy konkursowej: Słowo bieżeńcy jakoś zawsze funkcjonowało wokół mnie. Nie nazywało pewno w dzieciństwie dokładnie zdarzenia z 1915 r., ale kojarzyło się z jakąś straszną, instynktowną ucieczką. Ze strachem. „Co my wtedy przeżyli!”

Tak, to pewnie pochodzi z babcinych opowieści.

Dla mamy historia bieżeństwa to była historia wsi. Nie przyjmowała ich. Jej własnych dziejów, także od niej nie poznawałam. Ona tego nie pamięta. Wyparła wszystko, co kojarzyło się ze wsią, a przecież potocznie bieżeństwo kojarzy się ze wsią, z białoruskimi chłopami. Historię bieżeństwa jej rodziców opowiada mi mój ojciec, czyli zięć dziadków.

Wspominasz w pracy, że część rodziny była prawosławna, a część katolicka. Czy to miało znaczenie dla przekazywanej ci pamięci?

Nie sądzę. Ten element katolicki był niewielki. Zresztą dziadek – ojciec mamy, który pochodził z mieszanej wyznaniowo rodziny, raczej wychowywany był w prawosławiu; był potem starostą cerkiewnym. I to właśnie on o bieżeństwie sporo opowiadał, tylko ja nie zapamiętałam. Był z 1905 roku, jego rodzina mieszkała w Choroszczy i pojechali w bieżeństwo. Wydaje mi się, że gdy chodziłam do szkoły, pokazywał mi nawet na mapie miejsce, w którym byli. Pamiętam też wzmianki typu: „jak byłem mały, mieszkaliśmy przez kilka lat w głębi Rosji”…

Czyli jednak coś słyszałaś; coś o bieżeństwie wiedziałaś?

Ale nic konkretnego; raczej mgliste, dziecięce skojarzenia, wrażenia. To napięcie między wiejskością, w którą wpisana była rodzinna historia, i miastem, w którym mieszkaliśmy, sprawiało, że przeszłość nie miała jak zaistnieć. W domu generalnie nie mówiło się o historii rodzinnej.

Jak to się więc stało, że postanowiłaś ją odzyskać?

To wyzwolił konkurs „Jestem, bo wrócili”. Postanowiłam się tym zająć. Uświadomiłam sobie, że coś się kończy i trzeba chwytać to, co jeszcze pozostało. Dziadek, z którym tyle rozmawiałam, od którego słyszałam tyle wspaniałych historii, ale ich już nie pamiętam, umarł w 2001 roku. Mam żal do siebie, że nic nie zapisywałam, nie nagrałam. Byłam już przecież dorosłym, świadomym człowiekiem.

Mój tata ma 77 lata, to ostatni dzwonek. Nie chciałabym powtórzyć z nim tego samego błędu. On sporo wie, chętnie opowiada. Mówi: Jak cię bieżeństwo interesuje, to siostrzenica mojego stryja dużo pamięta. Pojadę więc, porozmawiam, wypytam. Przy okazji poznaję tych ludzi; ja zupełnie nie znam swojej rodziny, kontakty się pozrywały. Jestem wykorzeniona, choć niby mam tu korzenie.

Wracanie do historii bieżeństwa jest takim wracaniem do rodziny…. Może też rodzajem spłacania rodzinnych długów?

Wcześniej tata nic ci nie opowiadał?

No właśnie nie. On, paradoksalnie, jest z wykształcenia historykiem. Pracę magisterską pisał o powstaniu styczniowym na naszych terenach.

Inna sprawa, że ja o rodzinną historię nie pytałam…

Po co wracasz do tej przeszłości? Dlaczego poświęcasz na to tyle energii?

Nie można żyć bez korzeni. To jest nieprawdziwe. Ważne, by mieć się na czym i na kim oprzeć. W codziennym, teraźniejszym życiu, ale także w przeszłości. Zadajesz sobie pytanie: kim tak naprawdę jestem? Prawosławna, bo ochrzczona. Pracuję, mam dzieci. Ale kim jestem? Szukam, to jest moja próba odpowiedzi na to pytanie.

Ale wiem też, że już za dużo nie znajdę. Myślę, że w mojej rodzinie nie pozostały żadne dokumenty, możliwe, że byli niepiśmienni. Chyba, że pojadę gdzieś do Rosji, ale na razie to nierealne.

W podobnej sytuacji jest większość osób, odkrywających historię bieżeństwa swoich rodzin. Ja zresztą też. Uznałam jednak, że los moich przodków, prostych chłopów, był częścią zbiorowego losu bieżeńców; doświadczenia wszystkich były podobne. Odkrywanie historii bieżeństwa pozwala mi odkryć także los mojej rodziny.

Tak, ja szukam tożsamości i ta tożsamość jest w grupie.

Z rozmów z potomkami bieżeńców, które w ostatnich latach przeprowadziłam, wyłania się wspólnota losu poszukujących. Po II wojnie światowej, gdy mnóstwo ludzi ruszyło do miast, przeżywało awans społeczny, za nim często szło odcięcie się od własnej wiejskiej przeszłości. Teraz ich potomkowie próbują odnaleźć tę zagubioną tożsamość…

No tak, ja jestem jedną z tych osób z zagubioną tożsamością.

Gdy zaczęłam ją odkrywać, zauważyłam, że to, co u nas nazywano bieżeństwo, jest mocno osadzone w literaturze polskiej. Czytamy, a nie widzimy. W Nocach i dniach Barbara ucieka z Warszawy, bo ktoś jej powiedział, że Niemcy to potwory, ostać się można tylko w Moskwie albo w Petersburgu… Znalazłam książkę Rodziewiczówny Florian z Wielkiej Hłuszy, gdzie są (pisane z pozycji polskiego katolickiego patriotyzmu) opisy bieżeńców-białoruskich chłopów, gdzie jest nazwany Komitet Wielkiej Księżnej Tatiany. Te i inne książki funkcjonują przecież w powszechnym obiegu kulturalnym, mogłyby pomóc w przywróceniu tego fragmentu historii do publicznej powszechnej świadomości. Żeby słowo „bieżeństwo” budziło choćby najdalsze skojarzenie nie tylko w nas, potomkach bieżeńców, ale w każdym wykształconym konsumencie kultury, żeby stało się po prostu elementem historii Polski i Europy. Ludzie czytają i nie widzą… Pokażmy im, że jest.

logo

Projekt „Co nam zostało z bieżeństwa” powstał dzięki stypendium Marszałka Województwa Podlaskiego