Arkadiusz Szaraniec – teatrolog i dziennikarz; historia spod Zambrowa

Bieżeństwo to u nas było wygnanie

szaraniec

Arkadiusz Szaraniec z trzmielojadem; fot. Andrzej Sidor

Odzywa się przez stronę bieżeństwo.pl. Pisze: Bardzo proszę o kontakt – mam korzenie na Podlasiu i na własną rękę zbieram różne kontakty i relacje.

Spotykamy się. Arkadiusz Szaraniec jest z wykształcenia teatrologiem. Wygłaszał na żywo felietony teatralne w radiowej Trójce, recenzował spektakle dla Pegaza, asystował Andrzejowi Łapickiemu i innym przy reżyserowaniu spektakli Teatru Telewizji. W latach 90. wchłonął go świat tworzących się firm reklamowych. To on wymyślił logo radia Pogoda, postać kucharza Knorra, nazwę margaryny Maryna.

Zawsze interesował się historią. Zwłaszcza tą najbliższą – okolic Zambrowa, skąd pochodzi jego matka i gdzie spędzał dzieciństwo. Od ponad dekady wyszukuje ciekawych ludzi z Podlasia i spisuje ich historie.

 Aneta Prymaka-Oniszk: Skąd zainteresowanie bieżeństwem u kogoś rodem spod Zambrowa? Te okolice zupełnie nie kojarzą się z tym wydarzeniem.

Arkadiusz Szaraniec: Zawsze interesowała mnie historia regionu, a uchodźstwo do Rosji w 1915 roku było w nim obecne. Np. przyjaciel mojego ojca Bogdan Darmochwał opowiadał, że jego ojciec w czasie I wojny był woźnym trybunału w Łomży. I pojechał do Rosji, żonę stamtąd przywiózł.

Zresztą – to chyba ważniejsze – to także część historii rodzinnej wsi mojej Mamy. Słuchałem w dzieciństwie opowieści dotyczących tego wydarzenia, zresztą słucham ich do dziś. Moja mama ma nieprawdopodobną pamięć; wspaniale opowiada. Ale u nas nigdy nie używało się terminu bieżeństwo. Mówiło się, że to ucieczka, wygnanie do Rosji. Z bieżeństwem zetknąłem się potem, nie pamiętam zresztą gdzie – może przeczytałem gdzieś w książce albo usłyszałem, gdy zacząłem poznawać historie ludzi z terenów na wschód od Białegostoku.

Co pod Zambrowem opowiadało się o tej ucieczce do Rosji?

Bardzo różne historie. Zaczynano zwykle od tego, że w 1915 roku, tuż przed nadejściem frontu ludzie strasznie się bali Niemców. Ówczesna propaganda rosyjska rozpuszczała plotki o strasznych rzeczach, jakie będą oni robić miejscowej ludności, poczynając od wydłubywania ludziom oczu, obcinania piersi kobietom, itp. Zresztą to nie była tylko tutejsza specjalność: propagandę antyniemiecką szerzono we wszystkich walczących z Niemcami krajach, znalazło to odbicie w literaturze.

Rosjanie na naszych ziemiach rozpuszczali wieści, że Niemcy zabijają psy i wrzucają je do studni, by zatruć wodę. To broń bakteriologiczna rodem z wojen średniowiecznych. Ten prastary lęk tak ożywiono, że wiele osób pamiętających ten czas bardzo emocjonalnie opowiadało mi o tym wiele, wiele lat później.

W wiosce Piszczaty między Zambrowem a Łapami, skąd pochodzi moja mama, do Rosji pojechało niewielu ludzi. Tuż obok wsi w 1915 roku przechodziła linia frontu, toczyły się tam ostre walki i – jak opowiadano – brały w nich udział aeroplany. Jak ludzie pochowali się przed nimi w ziemianki, to w nich siedzieli, aż zrobiło się bezpiecznie. I tylko część udała się w bieżeństwo, jak był odwrót Rosjan.

Pana rodzina pojechała?

Babcia z dzieciakami uciekała furmanką. Bomba zrzucona z samolotu zabiła babcię i najstarszego chłopaka. Zostało troje nastoletnich dzieci. Dwoje zaraz wróciło do domu. Ich koń sam znalazł drogę. Dzieci zasnęły i obudziły się na podwórku. Najstarszy, o którym myśleli, że już nie żyje, wrócił sam i długo nic nie mówił, nie odzywał się do nikogo.

Rosjanie potem chcieli zabrać im konia i wóz, ale ta najmłodsza siostra, malutka, ale zawzięta, nie dała. Wsiadła na wóz, za nic nie dała się odpędzić i za jakiś czas wróciła z wozem i koniem. Jak to zrobiła, nikt nie wie, wszyscy się dziwowali. Pewnie pomogło jej to, że była młoda – miała z 10-12 lat, a wyglądała jeszcze młodziej, bo była niesamowicie drobna. Pewnie gdyby była starsza, nie wróciłaby, bo coś złego by ją po drodze spotkało. Była zawzięta i charakterna. Oddali ją potem do klasztoru, ale ona demonstracyjnie go opuściła i żyła po swojemu.

A czy ktoś ze wsi Pana Mamy w to bieżeństwo dojechał?

Mama mówiła, że kilka osób z wioski, że raczej wrócili szybko. Choć byli i tacy, który pojechali i wracali wiele lat później. Ale to nie był masowy ruch. Z tych opowieści Mamy trudno mi dziś dokładnie odtworzyć szlak tych wędrówek; ja zresztą słuchałem tego jako dziecko.

Dziś z tych opowieści mogę wnioskować, że większość z tych, co wyjechali, trafiła gdzieś na Ukrainę, na Kozacczyznę. Dla ludzi ze wsi ta ucieczka do Rosji było to pierwsze opuszczenie rodzinnej wioski; pierwsze zetknięcie z innym kręgiem kulturowym. I niektórzy trafili na koniec świata; niektórzy na budowę kolei transsyberyjskiej, inni daleko na Syberię.

W relacjach stamtąd mówiono o szoku kulturowym, takim pozytywnym – że biały chleb po raz pierwszy jedli na co dzień, po raz pierwszy mieszkali w dobrych warunkach…. Wiele opowieści dotyczyło niezwykłego bogactwa Kozaków. Że ziemia była jak masło – taka tłusta, czarna. Że rosło tak wielkie zboże, że człowieka z koniem przykrywało; to były takie baśniowe opowieści. I generalnie dobrze ich przyjmowano, co było bardzo mocno obecne w późniejszym przekazie.

Pamiętam też opowieści o cierpieniu zwierząt, które ze sobą ciągnęli – to z drogi do Rosji. Że krowy strasznie ryczały, że konie się urywały z postronków i jak pójdą, to tyle je widzieli. Że za ludźmi biegły całe stada psów podwórzowych.

Mówiono, że choć w Rosji do rewolucji było dobrze, wygnańcy jednak tęsknili, zbierali się jak ptaki do odloty i w końcu wyjeżdżali. Wracali etapami, bardzo długo.

To opowieści bardzo podobne do tych, które pozostały we wsiach na wschód od Białegostoku, wśród tamtejszej ludności prawosławnej. Pod Bielskiem czy Sokółką ludzie masowo pojechali w bieżeństwo, pamięć o nim kształtowała potem tych ludzi. W Pana wsiach skala była inna..

– Tak; ale uchodźstwo też miało wpływ na to, co ludzie myśleli i jak odbierali rzeczywistość. Trzeba tylko pamiętać, że ta rzeczywistość była skomplikowana i nigdy nie była czarno-biała. Wydaje mi się na przykład, że to przez doświadczenia bieżeństwa i opowieści z tego czasu w moich stronach ludzie po II wojnie światowej nie do końca rozumieli, o co chodzi z akcją Wisła. Spora ich część była na bieżeństwie gdzieś na Ukrainie i pamiętali Ukraińców jako dobrych ludzi. Opowiadano, jak dobrze ich przyjęli, jak się wszystkim dzielili. Trudniej im było uwierzyć w to, co mówiła propaganda lat 40., zresztą generalnie władzy nie bardzo wtedy wierzono. Mój wujek został wzięty do wojska zaraz po wojnie i jego oddział brał udział w tej akcji. Ale o tym dowiedziałem się dopiero po jego śmierci, sam nigdy o tym nie mówił. Zawsze opowiadał, że służył w Warszawie jako sanitariusz. Mnie się wydaje, że on po prostu bał się o tym mówić, bo nie wiedział, jak ludzie zareagują.

Choć generalnie nic w tej przeszłości nie było i nie jest czarno-białe. Bliscy mojej Mamy na przykład tragicznie doświadczyli trudnych polsko-ukraińskich relacji w czasie i po II wojnie światowej, co też wpływa na jej dzisiejsze postawy i poglądy.

 

logo

 

Projekt „Co nam zostało z bieżeństwa” powstał dzięki stypendium Marszałka Województwa Podlaskiego

Jedna odpowiedź na „Arkadiusz Szaraniec – teatrolog i dziennikarz; historia spod Zambrowa

  1. Pingback: Co zostało z bieżeństwa pod Zambrowem? | Bieżeństwo

Dodaj komentarz