Krzysztof Maria Różański; marynarz i teolog ze Skupowa

Wysiedlenie do Rosji trwale podzieliło parafię

krzysztof_rozanski

Krzysztof Maria Różański; fot. Izabela Jadwiga Szepietowska

Gdy pytam o losy białostockich ewangelików podczas I wojny światowej, wszyscy odsyłają mnie do Krzysztofa Marii Różańskiego, archiwisty i nadetatowego predykanta parafii ewangelickiej w Białymstoku. Badał historię tej parafii, poświęcił jej swoją pracę magisterską w Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie.

Mieszka w Skupowie w Puszczy Białowieskiej. Ale niełatwo go zastać na Podlasiu (chyba że akurat pracuje na kolei drezynowej, której jest pomysłodawcą i współzałożycielem). Jest marynarzem, jak ojciec, urodził się zresztą w Gdyni. Tam studiował nawigację morską na Akademii Marynarki Wojennej. Jako kapitan Eltanina woził polskich naukowców na Spitsbergen, jako oficer żaglowca Kapitan Borchardt uczył żeglarzy nawigacji i… prowadził rekolekcje; aktualnie pomaga układać podmorskie światłowody.

Aneta Prymaka-Oniszk: Do I wojny światowej ewangelików na Białostocczyźnie było sporo i nie mieli powodów do narzekań.

Krzysztof Maria Różański: Przed wybuchem wojny w Białymstoku mieszkało ok. 4500 ewangelików, czyli około 5 procent wszystkich mieszkańców miasta. W latach 70. XIX wieku prawosławnych, katolików i protestantów było w Białymstoku mniej-więcej po równo; reszta to byli Żydzi, potem te proporcje trochę się zmieniały na korzyść żydów właśnie. Cała parafia, z okolicznymi miasteczkami i wioskami, liczyła ok. 8 tysięcy osób. Byli to fabrykanci, koloniści niemieccy, rzemieślnicy. Załogi fabryk też często stanowili protestanci – przyjeżdżali z Kongresówki, przenosili się z rejonu Łodzi, po wprowadzeniu granicy celnej między Królestwem Polskim a Rosją. Niemieccy osadnicy – rzemieślnicy osiedlając się w Białymstoku dostawali szereg przywilejów, łącznie ze zwolnieniem ze służby wojskowej. Żyło się im więc dobrze, byli przyzwyczajeni do przychylności władz. Niemieckość w Imperium Rosyjskim była sposobem, by mieć spokój, protestanci cieszyli się tu swobodą.

Aż tu nagle wybucha wojna z Niemcami. Wtedy wszystko się zmienia…

…i oni jako element rzekomo związany z wrogiem, chociażby poprzez wiarę, zostają posądzeni o dywersję, o szpiegostwo na rzecz Niemców. Było to dla ludzi duże zaskoczenie.

Mam ładny przykład. Paranoicznego wręcz poziomu podejrzeń o szpiegostwo doświadczyła fabrykancka rodzina Hasbachów. Zwłaszcza Waldemar Hasbach, pionier i miłośnik nowoczesności, który miał pierwszy w Białymstoku samochód. Na swoich bagiennych posiadłościach Pogorzałe w rejonie Osowca prowadził on bardzo, jak na owe czasy, nowoczesne melioracje. Odwadnianie bagien miało na celu uzdatnienie tych gruntów do uprawy. Ewa Hasbach wspominała, że nigdy nie widziała „większych główek kapusty, fasoli i ziemniaków jak tam”. I nikomu z władz to nie przeszkadzało, aż do wybuchu wojny. Wtedy Rosjanie uznali dotychczasową działalność Hasbachów za przejaw szpiegostwa i dywersji. W jaki sposób do tego doszli? Otóż, twierdząc iż podstawowym celem osuszenia bagien miałoby być ułatwienie niemieckim wojskom dostania się do położonej na biebrzańskich bagnach twierdzy Osowiec, nigdy wcześniej przecież niezdobytej.

Hasbachowie zostali aresztowani?

– Nie zdążyli, bo ktoś ich ostrzegł. Aby uniknąć zsyłki na Sybir, musieli uciekać z Białegostoku, na zachód.

Jaki los spotkał „zwyczajnych” protestantów?

– Prawie cała parafia w czasie I wojny została wysiedlona w głąb Rosji. W mieście pozostali tylko najbiedniejsi i chorzy, starcy i kobiety. Z całej licznej parafii zostało około 900 osób. Wprawdzie części najbogatszych parafian udało zbiec się na zachód, wielu jednak wojska rosyjskie wywiozły na wschód.

Wysiedlenia udało się uniknąć proboszczowi ks. Teodorowi Zirkwitzowi, jak się później okazało – na jego własne nieszczęście. Przed zsyłką uratował go rzymskokatolicki ksiądz Antoni Songajło, który u gubernatora grodzieńskiego Szebeki uzyskał akt łaski dla Zirkwitza.

Pastor został więc w Białymstoku. I zdziałał tu bardzo dużo dobrego. Ludziom żyło się bardzo ciężko, wielu dokuczała bieda i głód. W 1915 roku w budynku fabryki Beckera przy ulicy Świętojańskiej Zirkwitz zorganizował kuchnię, w której wydawano do 500 darmowych posiłków dziennie, zaś w 1916 przy ul. Warszawskiej 40 także tani sklep artykułów pierwszej potrzeby dla parafian.

W czasie wojny ks. Zirkwitz bardzo aktywnie działał społecznie. Są relacje mówiące, że został wybrany na burmistrza, prawdopodobnie jednak nie jest to prawda. Był na pewno wiceprezesem Komitetu Obywatelskiego w Białymstoku (prezesem był właśnie ks. Songajło), który pomagał mieszkańcom miasta, silnie zniszczonego w wyniku działań wojennych oraz dewastacji dokonanej przez władze rosyjskie, a następnie niemieckie, w przetrwaniu najtrudniejszych chwil.

Udało się też uratować kościół ewangelicki w Białymstoku [dziś – przy ul. Warszawskiej, zamieniony na katolicki kościół św. Wojciecha] przed wojskami rosyjskimi, które wycofując się w 1915 roku niszczyły fabryki i protestanckie kościoły. Według relacji świadka, „oddział Kozaków chciał wrzucić palące się˛ pochodnie wołając: zżecz, zżecz giermanskuju kirchu! Widząc to, jedna z parafianek odezwała się: bratcy, to chrystianskij sobor, smotrite bolszoj krest na wierchu! Wówczas Kozacy odstąpili od świątyni”. Zrabowano jednak i wywieziono do Moskwy 5 dzwonów wydających akord dźwięku e-dur oraz fundusze parafialne pochodzące z zapisów testamentowych, co w późniejszym okresie odcisnęło na zborze mocne piętno.

Skoro ks. Zirkwitzowi udało się tyle zrobić w Białymstoku, dlaczego mówisz, że „pozostał na własne nieszczęście”?

– Spotkało go straszliwie nienawistne uczucie ze strony tych, co pojechali. W „Tajnym sprawozdaniu sytuacyjnym” wojewody białostockiego do ministerstwa wyznań religijnych i oświecenia publicznego z 1932 roku o tym, że pastor w 1915 roku pozostał, w Białymstoku pisano tak: „To wyróżnienie przez władze rosyjskie pastora Zirkwitza wzbudziło zrozumiałą nienawiść do niego u wyrzuconych ze swoich siedzib i skazanych na tułaczkę jego współziomków. Z drugiej strony zrodziło u nich nieufność co do jego patriotyczno-nacjonalistycznych przekonań.” To urzędowe pismo, ale dobrze opisuje panujące wśród ludzi nastroje.

Wydarzenie to stało się genezą późniejszego zatargu białostockiego proboszcza z parafianami niemieckiego pochodzenia. Pastor Zirkwitz miał bardzo propolskie nastawienie, entuzjastycznie reagował na powstanie niepodległej Polski, włączał się działania polskich władz: spolszczanie nazw, nadawanie polskich patronów ulicom, itp. To też nie wszystkim się podobało, zwłaszcza tym, którzy wracali z Rosji. W parafii zaczynała tworzyć się coraz silniejsza opozycja wobec Zirkwitza. Teraz pytanie: „Czy jestem bardziej polski czy niemiecki”, którego nie było przed I wojną, stało się bardzo żywe; to stało się nie tylko pytaniem o język, ale nabrało politycznego charakteru. Wśród dużej części parafian pojawiały się pomysły, by wystąpić z kościoła ewangelicko-augsburskiego w Polsce i wstąpić do nowego, niemieckiego, który gdzieś się tworzył w Łodzi. Gdy do Białegostoku przyszedł bardziej proniemiecki wikariusz Benno Kraeter, parafia się podzieliła na propolskich i proniemieckich i już nigdy nie doszło do porozumienia. A że Zirkwitz odszedł w 1938 roku na emeryturę, podczas wojny i po wojnie propaganda to podkręciła i zapamiętano głównie proniemieckość białostockich protestantów. Ci, co przetrwali tu II wojnę, a było ich niewielu, żyli w poczuciu winy, w którą zresztą z każdej strony ich utwierdzano.

Całe to zamieszanie miało swój początek w czasie I wojny. I w sumie krótkie wydarzenie – wysiedlenie 1915 roku – miało skutki przekraczające II wojnę, bardzo dalekosiężne.

Jak ono wyglądało? Bo Niemców albo o tych, których za takich uważano, z reguły wysiedlano zaraz po rozpoczęciu wojny, długo przed wielkim odwrotem 1915 roku, gdy w bieżeństwo ruszyły chłopskie rodziny.

– Niestety nie są znane szczegóły deportacji ewangelików z Białegostoku; wiadomo iż w innych rejonach odbywało się to w sposób dość chaotyczny i brutalny zarazem. Na przykład mieszkańcy Wołynia musieli opuścić swe domy w ciągu trzech dni, zaś Lublina i Chełma – zaledwie 24 godzin. Z samego Królestwa Polskiego deportowano ponad sto tysięcy osób, głównie z rejonów na wschód od Wisły.

Nie udało mi się ustalić, jakie były losy parafian podczas wysiedlenia – w literaturze pisze się tylko, że wracali, nie piszę się skąd i nie podaje szczegółów. Więcej jest informacji dotyczących późniejszego konfliktu w naszej parafii; pisały o tym nawet ówczesne tabloidy.

Jak dziś wśród białostockich ewangelików funkcjonuje pamięć o przeszłości? Czy w rodzinnych opowieściach wspomina się czasem o 1914-1915 roku, o tym czasie wysiedlenia do Rosji?

– Mamy spory kłopot z ciągłością pamięci. Po II wojnie zniknęła zdecydowana większość białostockich parafian, część mogła się do protestantyzmu, kojarzonemu z niemieckością, się nie przyznawać. W latach 60. czy 70. ludzie woleli wyjechać albo ukryć swoją tożsamość. Parafianin z Suwałk mówił mi, że dawano wybór – albo wstępuje do kościoła katolickiego, albo do partii, albo wyjeżdża, do widzenia.

Przez cały okres powojenny (z nieznacznym, kilkunastuosobowym przyrostem na początku lat 60. dzięki powrotom z  Syberii i Kazachstanu, gdzie przymusowo ewakuowano w 1940 roku) liczebność białostockiej parafii się zmniejszała; o ile jeszcze w 1955 roku było około stu parafian, to na początku lat 60. – około 30, a w połowie lat 70. – już tylko „10 staruszek”. Istniejącą coraz bardziej jedynie na papierze wspólnotę (zresztą o ciągle obniżanej randze kanonicznej) oficjalnie zamknięto w 1978 roku. Zresztą przez cały okres powojenny nie było tu stałej opieki duszpasterskiej – kilka razy w roku dojeżdżali duchowni z Warszawy, Olsztyna, Mrągowa, Wydmin, Ełku, Giżycka, Pisza. Do reaktywacji nabożeństw ewangelickich i parafii w Białymstoku doszło dopiero w 2002 roku.

W odrodzonej parafii mieliśmy białostocczanina urodzonego w późnych latach 20., ale on przeprowadził się do Bielska Białej, bo w Białymstoku jako ewangelikowi żyło mu się bardzo ciężko. Pod koniec życia wrócił do Białegostoku, ale nie zdążyłem z nim o jego losach porozmawiać.

A jak jest z pamięcią w Twojej rodzinie?

– U mnie nie jest typowo. Byłem ochrzczony w kościele rzymsko-katolickim, z wyboru zostałem luteraninem. I wtedy okazało się, że i w mojej rodzinie byli luteranie – moja babcia – ale nigdy wcześniej się o tym nie wspominało. Zresztą akurat w mojej rodzinie od trzech pokoleń w zasadzie wszyscy się ciągle przeprowadzali – mama urodziła się w Olsztynie, bo tam po wojnie znalazły się jej mama i babcia, przybyłe z Grodna. Tata urodził się w Toruniu, ale wychowywał w Krynicy, w górach, a potem przeniósł się do Gdyni i został marynarzem. Więc trudno u mnie mówić o ciągłości, o rodzinnych wspomnieniach. Tzn. o wspomnieniach rodzinnych jak najbardziej, ale niezupełnie w sensie wielopokoleniowego przekazu o losach jednego miejsca.

Ty za to przeniosłeś się do Skupowa…

– Bo do (częściowo) „rodzinnego” Grodna, byłoby trudno…. I już teraz jestem stamtąd, ze Skupowa.

Jak pamięć o I wojnie funkcjonuje w innych protestanckich rodzinach?

– To wydarzenie kojarzą ludzie, którzy zajmują się historią lokalną, czytają na ten temat. Mam wrażenie, że powszechnie jednak o takich traumach rodzinnych, jak wysiedlenia, nie mówiono. Nie przekazano dalej tej opowieści. Przerwanie ciągłości historycznej sprawiło, ze nie ma kogo dopytać np. o te wysiedlenia podczas I wojny. Niestety nie pozostały nam (jako społeczności) z tego czasu żadne dokumenty, żadne zdjęcia. Czasem jakieś związane z naszymi dziejami dokumenty, świadectwa, historie „wypływają” przypadkiem, w dość nieoczekiwanych okolicznościach – na przykład przy okazji omawiania przez kogoś historii jakiś miejsc, rodzin, dawnych spotkań z sąsiadami… w ten sposób staramy się odtwarzać naszą historię – bo niestety ciągłość przekazu została zerwana.

A Ty skąd się dowiedziałeś o przesiedleniach, o bieżeństwie?

– Z lektur o historii regionu, na przykład tej całej historii z Eliaszem Klimowiczem czy przy notatkach o historii jakichś wiosek itp.; potem przy okazji pracy magisterskiej, gdzie ta całą historia z wysiedleniem parafii i pozostaniem ks. Zirkwitza mi się odsłoniła.

logo

 

Projekt „Co nam zostało z bieżeństwa” powstał dzięki stypendium Marszałka Województwa Podlaskiego

Jedna odpowiedź na „Krzysztof Maria Różański; marynarz i teolog ze Skupowa

  1. Pingback: Wysiedlenie do Rosji trwale podzieliło parafię | Bieżeństwo

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s