Nasi przodkowie wrócili. Oni zostali w Rosji. Jedziemy, by poznać ich losy. Chcemy spotkać się z potomkami pozostałych w Rosji bieżeńców. Sprawdzić, czy wydarzenia sprzed 100 lat mają dziś dla nich jakieś znaczenie. Może dowiemy się także czegoś ważnego o bieżeństwie 1915?
Jest nas sześcioro. Cztery osoby wyłonione podczas konkursu „Jestem, bo wrócili”: Anna Kondratiuk, Katarzyna Sawczuk, Iwona Zinkiewicz i Wiesław Choruży. Autorzy prac, którzy ujawnili w duże zainteresowanie tematem oraz gotowość dalszych poszukiwań dotyczące bieżeństwa. Do tego eksperci-organizatorzy: Aneta Prymaka-Oniszk i Aleksander Wasyluk.
Jedziemy do Tomska. To jedno z wielu miejsc w Rosji, do których bieżeńcy trafiali. Nie był to największy ośrodek – dojechało tu blisko 40 tys. uchodźców. Ich pobyt został dobrze udokumentowany – w 1916 roku tomski oddział Komitetu Wielkiej Księżnej Tatiany wydał spis adresowy zarejestrowanych tu bieżeńców. Wydaje się, że był to jedyny spis wydany lokalnie, pozostałe wydawano w Moskwie czy Petersburgu.
Wyjechaliśmy 2 września; w podróży spędzimy tydzień.
Pierwszy dzień wielokrotnie przypomina nam o wydarzeniach sprzed 100 lat. Jedziemy samochodami z Białegostoku. Mijamy Wołkowysk, Słonim. Jedziemy szybko, wygodnie; zatrzymujemy się na kawę czy kanapkę. Nie szukamy na siłę analogii. Ale trudno nie pamiętać, że w tym samym czasie oni też sunęli przez te okolice. Też mijali te miasta.
Z okien samochodów spoglądamy na wypalone przez suszę pobocza. Ani źdźbła trawki. Konie naszych dziadków nie posiliłyby się tutaj. 100 lat temu też przy drodze nie znajdywały nic do zjedzenia, musiały iść wiele kilometrów w poszukiwaniu jakiejkolwiek paszy. Wtedy winna była nie tylko susza – wszystko zjadły zwierzęta tych, co przechodzili wcześniej.
Z Mińska lecimy samolotem do Moskwy, stąd do Tomska. Podróż zajmuje nam niecała dobę. Nasi przodkowie jechali wiele miesięcy.
Więcej w kolejnych relacjach o raz podczas spotkania w Supraślu 19 września.
Zdjęcia: Aleksander Wasyluk