W świetnym filmie „Żyła sobie baba”, pokazującym Rosję podczas lat rewolucji, jest taka scena: bolszewicy rozstrzeliwują miejscowych. Stary ślepy batiuszka, proste kobiety i mężczyźni właściwie w każdym wieku stoją pod ścianą. Uznano ich za wrogów. Przerażone oczy. Martwa cisza.
Nagle młoda dziewczyna łamiącym się głosem zaczyna śpiewać: Chrystos woskresie iz miertwych. Dołącza ślepy batiuszka. Potem kolejne osoby. Śpiew nabiera siły. Po policzkach ciekną łzy, ale nie są to już łzy przerażenia. Padają strzały. I ludzie padają, ale śpiew jeszcze długo niesie się po okolicy.
Chrystos woskresie iz miertwych…. Pamiętam jak rozlegało się na nocnym nabożeństwie paschalnym w cerkwi w Samogródzie. O północy w ciemnym przedsionku, przy zamkniętych jeszcze drzwiach do cerkwi, po raz pierwszy intonował nasz stary proboszcz, tłum podchwycał. Śpiewali wszyscy. Najgłośniej najstarsi. Po wielu pomarszczonych, pociemniałych twarzach popłynęły łzy. Ocierali je niezgrabnie zgrubiałymi rękami.
Ludzie nie nawykli do rozczulania się, twardzi, często szorstcy w obejściu, płakali śpiewając ten paschalny troparion. Łzy nadziei, siły (ale takiej mądrej, pełnej pokory) i zwycięstwa. Człowieczeństwa w najgłębszym tego słowa znaczeniu. Ich życie zaczynało się tuż przed bieżeństwem albo w jego trakcie, przeżyli wszystkie najtrudniejsze wydarzenia XX wieku. Ile razy w ostatecznych chwilach pozostawało im tylko owe Chrystos Woskresie…
Pomyślmy o nich choć przez chwile, gdy będziemy się pozdrawiać paschalnym: Chrystos Woskresie! Chrystos Woskres! Chrystos Uwaskros! Chrystus Zmartwychwstał! Xristos Anesti! Christus Resurrexit!